W cieniu mistycznych Gór Izerskich, w małym miasteczku Lubomierz, znajduje się ogród klasztorny otoczony starym, kamiennym murem, który zdaje się oddzielać go od reszty świata.
Przekraczając jego kamienną bramę, wchodzi się do miejsca, gdzie czas… zatrzymuje się…, a harmonia zapachów świeżych ziół i kwiatów wypełnia powietrze.
Ogród ten znany był od dawna z dziwnych zjawisk i niewytłumaczalnych zdarzeń. Przyciągał on nie tylko tajemnicze duchy, ale także tych, którzy pragnęli ukojenia w trudnych chwilach swojego życia.
Wśród mniszek, które pielęgnowały ten magiczny, zielony ogród, była pewna młoda kobieta imieniem Maria, która po tragicznej stracie ukochanego, znalazła schronienie w klasztorze sióstr Benedyktynek.
– Mario Mario!!! – dosyć tej pracy, chodź na wieczerzę – wołała siostra Stella.
– Siostro Stello, pozwól zostać mi jeszcze chwilę! Praca w ogrodzie pomaga mi zapomnieć o nieszczęściu, a zapachy świeżych ziół koją moją duszę.
– Dobrze, dobrze… , ale pospiesz się, bo wieczerza stygnie – odpowiedziała siostra Stella.
Każdy krok Marii po ścieżkach ogrodu leczył jej rany, a cienie drzew stawały się jednymi towarzyszami w chwilach refleksji. Jej wytrwała praca w ogrodzie uczyniła go znanym w całej okolicy i poza jej granicami.
Po kwiaty i zioła przyjeżdżali możni nawet z odległych stron. Ogród piękniał w oczach. Czasami słychać było świst czy gwizdy. Przypominało to grę na gwizdku, a może tylko szum wiatru?
Pewnego wieczoru, gdy słońce zachodziło, a niebo przybierało różowe odcienie, Maria doświadczyła niezwykłego zjawiska. Pracując w otoczeniu kwitnących roślin usłyszała głos, któremu nie mogła się oprzeć.
– Mario, Mario, moja ukochana! – głos, mimo szumiącego wiatru był wyraźny… znany.
Opanowało ją niezwykłe uczucie, podążała więc za nim do małej altany przy murze klasztornym, gdzie ujrzała…
– Tak! To on! Stoi tam ubrany w białe szaty z delikatnym uśmiechem – podeszła bliżej, chwyciła za gwizdek wiszący na jej piersi.
– To naprawdę ty, Janie?
– Tak, Mario, moja miłości!
– Nareszcie! Co wieczór wzywałam cię twoim zaczarowanym gwizdkiem, który leżał pod wieżą Gwizdacza. Tak długo na ciebie czekałam. Tak cierpiałam…
– Nie musisz już cierpieć, moja najdroższa – powiedział, a jego głos brzmiał jak szept wiatru.
– Przybyłem, aby cię pocieszyć. Zawsze byłaś i jesteś w moim sercu, a teraz możesz znaleźć spokój.
– Spokój? Jaki spokój? Bez ciebie? – zapłakała rzewnie – tylko przy twoim boku mogę być szczęśliwa i spokojna!
– Tak się też stanie! – odpowiedział Jan.
Ich spojrzenia spotkały się, a Maria poczuła… ciepło… płynące od gwizdka, ogarniające całe jej serce i ciało.
Wśród pachnących ziół i kwiatów, duch ukochanego zaprowadził ją do niewidzialnej granicy, za którą czekała na nich niezwykła dal, do której pragnęli odejść razem.
W tej właśnie chwili, Maria zrozumiała, że ogród klasztorny, pełen tętniącego życia i tajemnic był czymś więcej niż tylko miejscem ucieczki. Był magicznym schronieniem, które łączyło świat żywych… ze światem umarłych.
Oboje w blasku zachodzącego słońca przeszli przez mgłę, która otuliła i otworzyła przed nimi porośnięty bluszczem mur.
I odeszli szczęśliwi w nieznane, zostawiając za sobą kwitnący ogród. Mury klasztoru długi czas chroniły ich wspomnienia. Dzisiaj ogród klasztorny w Lubomierzu nadal tętni życiem, a ci, którzy go odwiedzają mogą poczuć jego magiczną moc.
Wciąż pojawiają się opowieści o dawnych mniszkach i o ich spotkaniach z duchami, a ludzie, którzy tu teraz przychodzą, odnajdują w tym urokliwym zakątku spokój i mistyczną granicę między dwoma światami.