O działaniach związanych z akcją pomocy uchodźcom z Ukrainy przebywającym w schronisku “Maciejówka” pisałam w poprzedniej części artykułu. Postanowiłam odwiedzić to miejsce, porozmawiać z tymi, którzy znaleźli schronienie i opiekę w tym miejscu. Byłam tam 21 marca. Pogoda dopisała, na podwórku bawiły się dzieci, panie wieszały pranie, inni siedzieli na ławeczce i rozmawiali. Serdecznie i z uśmiechem odpowiedzieli na moje: dzień dobry.
Przy drzwiach przywitała mnie Pani Katarzyna Kowaliszyn, która jako wolontariuszka mnóstwo czasu poświęca uciekinierom z ogarniętej okrutną wojną Ukrainy i na bieżąco zajmuje się wszystkimi sprawami, jednocześnie będąc w stałym kontakcie z instytucjami i osobami, które są w tę pomoc zaangażowane.
Pomaga Jej w tych działaniach mąż, Pan Łukasz, jednocześnie dbający o sprawy techniczne.
Pani Kasia przez obecnych mieszkańców schroniska nazywana jest mamą. Przychodzą do Niej ze swoimi problemami i potrzebami, są bardzo przyjaźni, wdzięczni za każdy odruch pomocy, wsparcia i zrozumienia. Jest tu w tym czasie 31 osób – 17 dorosłych (15 kobiet i 2 mężczyzn) oraz 14 dzieci, z których najmłodsze ma nieco ponad roczek.
Większość z nich rozumie, co się do nich mówi po polsku, w komunikacji pomaga też znajomość języka rosyjskiego oraz niezawodne ręce.
Mieszkają w wieloosobowych pokojach, przeważnie są to całe rodziny ze swoimi znajomymi. Starają się pomagać, wywiesili imienną rozpiskę, kto i kiedy odpowiedzialny jest za sprzątanie schroniska, pokoje sprzątają sami.
Panie garną się do gotowania. Kiedy w piątek dostarczono im produkty potrzebne do przyrządzenia obiadów w sobotę i niedzielę (kuchnia szkolna wówczas nie pracuje) ochoczo przystąpiły do pracy przygotowując wspólne obiady dla wszystkich. Ulubioną zupą okazał się barszcz oraz kasza z mięsem.
Pukamy i zaglądamy z Panią Kasią do poszczególnych pokoi. Ich mieszkańcy witają się z nami serdecznie, opowiadają co nieco o sobie, chętnie pozują do wspólnych zdjęć.
Pani Irina zajmowała się u siebe szyciem. Pokazuje nam kurtkę, którą sama wyczarowała. Przyznam, że chciałabym mieć taką samą. Zachęcona pochwałami pokazuje w telefonie zdjęcia innych ubrań, które sama szyła. Są naprawdę oryginalne i ładne, a ich wykonawczyni twierdzi, że z chęcią zajęłaby się taką pracą gdzieś tutaj. Tego fachu uczy teraz swojego syna. Szyciem zajmuje się również Pani Tania.
Pasją 65 letniej Pani Oleny są robótki ręczne. Pokazuje zdjęcia niektórych z nich wykonane telefonem. To prawdziwe dzieła, przepiękne kapcie, kapy, czapki, nawet buty. W Maciejowcu też oddaje się tej pasji. Zdążyła już wydziergać kilka par pięknych kapci, kapę na łóżko i czapkę. Kończy się Jej już włóczka i stąd prośba – jeśli ktoś posiada takową do oddania, to proszony jest o podarowanie jej Pani Olenie.
Ljana przybyła do Maciejowca z Charkowa razem z dwójką swoich dzieci, siostrą i dwiema ciociami. Mama i Babcia zostały i nie mogą teraz wyjechać. Ljana pracowała w aptece. Pozostał im wszystkim kontakt telefoniczny, tęsknota i ogromny strach o losy najbliższych. Ta młoda i atrakcyjna kobieta mówi, że tutaj jest cicho i spokojnie, a tam muszą słuchać głosu syren, wybuchów, strzałów, żyć w ciągłym strachu i niepewności, patrzeć na ogrom zniszczeń, z ogromnym żalem żegnać poległych… Przez łzy dodaje, że jest bardzo wdzięczna Polakom za pomoc, a tutaj Pani Kasia jest dla nich wszystkich jak mama.
Inne Panie opowiadają o swojej, jeszcze niedawno wykonywanej pracy.
Jedna z nich była manikiurzystką i udało się Jej przywieźć tu przybory niezbędne do wykonywania takiej działalności. Teraz dba o paznokcie współmieszkanek i Panią Kasię zaprasza na taki zabieg.
Kolejna Pani pokazuje zdjęcia w swoim roboczym ubraniu i opowiada, że pracowała 300 metrów pod ziemią zajmując się uzdatnianiem wody.
Podchodzi do nas także młoda, piękna kobieta, Tania i pokazuje w telefonie zdjęcie swojego męża, który tam walczy. Nie kryje łez i ogromnej obawy o jego życie, całuje to zdjęcie, a telefon przytula do swojej twarzy…
Jeszcze inna pokazuje w telefonie zdjęcie swojego mieszkania, mówi, że wspólnie remontowali je przez 6 lat, teraz już nie ma gdzie wracać, bo nieprzyjacielskie bomby wszystko zamieniły w stertę gruzu…
Irmina dostała wiadomość, że Jej brat, siostra i dziadek zostali zabici, a pięciu braci dalej walczy na wojnie…
Kirył, syn Pani Oli, pięknie rysuje i mama z dumą pokazuje jego prace.
Barwną postacią jest 63 letni dziadek Aleksander, który stara się wszystkich rozweselać. Inicjuje rozmowy, robi kawały. W ręku trzyma małą laleczkę, która ma ruchome ręce i to za ich pomocą wyraża ogromne podziękowanie dla wszystkich Polaków za ich pomoc i serce. Głośno też o tym mówi.
Jest tu również 28 letni Sergiej, który porusza się o kulach. Opowiada, że przeszedł już 5 operacji nogi. Kiedyś złamał ją, były przemieszczenia, nieudane operacje. Pokazuje drastyczne zdjęcia kończyny przed ostatnią operacją, która odbyła się 3 miesiące temu. Teraz przechodzi rekonwalescencję, potrzebuje środków opatrunkowych i mówi, że noga nadal Go boli.
Zawodowo zajmował się wytwarzeniem rzeczy z drewna. Gra na gitarze i zamierza przy pomocy tego instrumentu umilić czas uchodźcom podczas planowanego wspólnego ogniska.
Nie brakuje tu również problemów i potrzeb, które, w miarę możliwości, są rozwiązywane na bieżąco. Niektórzy uchodźcy czekają na wizytę u lekarza, potrzebne są także leki, trudność stanowi też organizowanie potrzebnego transportu.
Uchodźców odwiedził ksiądz z Wojciechowa, pobłogosławił wszystkich, dodał otuchy i modlił się za nich.
Był tu też fryzjer i fotograf, który wszystkim zrobił potrzebne do uzyskania peselu zdjęcia. Z dużą pomocą śpieszą także mieszkańcy Maciejowca.
Nie ze wszystkimi udało mi się porozmawiać. Opuściłam to miejsce z ogromnym współczuciem dla Uchodźców, solidarnością z Nimi i buntem przeciw okropnej wojnie rozpętanej przez Rosję. Na pożegnanie dziadek Aleksander pomachał mi ręką, ukłonił się i ponownie wyraził gest podziękowania za otrzymaną tutaj pomoc.
Na pewno tu jeszcze wrócę…
Tekst i zdjęcia: Jadwiga Sieniuć