„On tam jest, w tym drewnie, wystarczy tylko odciąć to, co niepotrzebne”, czyli nie tylko o rzeźbach u Pani Ireny Stępień

ozdoba5

 

Do Pani Ireny Stępień wybrałam się rankiem po nocy obfitującej w burze i nawałnice. Jako, że jej domek w Radoniowie znajduje się raczej w dolince, bałam się, że płynący nieopodal strumyk mógł poczynić szkody. Gospodynię spotkałam na podwórku. Z uwagą obserwowała przepływ pod mostkiem, gdzie woda naniosła  dużo śmieci. Dowiedziałam się, że to miejsce już dawno powinno być fachowo zabezpieczone przez odpowiednie służby i pomimo kilku monitów nadal stwarza niebezpieczeństwo.

Po chwili usiadłyśmy na oryginalnych ławeczkach przy drewnianym stole wykonanym przez Panią Irenkę. Roztaczał się stąd  widok na dom, podwórko, ogród, budynek gospodarczy, piwniczkę wciśniętą w skarpę i niezwykle oryginalne ozdoby umieszczone w różnych częściach tej posiadłości. Poczułam się jakbym przeniosła się do zaczarowanego świata, jakiejś pięknej bajki, gdzie wszystko jakby przemawiało: usiądź, odpocznij, podziwiaj, zapomnij o troskach. Już podczas poprzedniego krótkiego pobytu to miejsce zrobiło na mnie ogromne wrażenie, teraz z bliska mogłam się przyjrzeć wszystkim pracom wykonanym przez sympatyczną gospodynię. I trudno powiedzieć, która z nich zrobiła na mnie największe wrażenie, bo wszystkie są niesamowite.

 

Panią Irenkę poprosiłam, żeby powiedziała coś o sobie.

Od małego dziecka lubiłam lepić z gliny jakieś zwierzątka, wiele rzeczy strugałam też kozikiem. To było moją pasją przez całe życie. Nie ukończyłam żadnej szkoły artystycznej. Rodzice chcieli, żebym zdobyła jakiś konkretny zawód. Najpierw skończyłam technikum chemiczne, potem studiowałam biologię na Uniwersytecie w Gdańsku. Następnie pracowałam w szkole jako nauczyciel. Przyjechałam tutaj w 2005 roku z okolic Głogowa. Kiedy już uzyskałam prawa do emerytury, to postanowiłam zostawić mieszkanie w bloku i zapragnęłam wreszcie realizować swoje marzenia. Wspólnie z Joanną kupiłyśmy tę chałupę, dokładnie pośrodku miejsca, od którego mieszkają nasze dzieci. Chałupa z 1926 roku, która najpierw służyła jako remiza strażacka, dopiero później stała się domem,  była w marnym stanie, zabrałyśmy się więc do roboty.

 

Widać tutaj ogrom prac wykonanych przez obie Panie. Od czego zaczęłyście ten własnoręcznie wykonywany remont?

Najpierw trzeba było zmienić drzwi, poprzestawiać niektóre z już istniejących, dokończyć prace w łazience, połatać tynk zewnętrzny. Nic nie było łatwe. Wszystkiego musiałyśmy się nauczyć, ale powoli się udawało. Szukałyśmy rozwiązania, gdzie odprowadzać ścieki, które do tej pory uchodziły do rzeki. Znalazłyśmy firmę, która ochoczo przyjęła powierzone im zadanie wybudowania nam przydomowej oczyszczalni ścieków twierdząc, że prace zostaną wykonane w ciągu 1 dnia. Kiedy jednak zaczęli przewiercać się przez kamienie, od razu pojawiła się konieczność użycia cięższego i większego sprzętu, a prace trwały 3 dni. Ziemia też jest tutaj beznadziejna, wszystko słabo rośnie.

 

Obok domu jest niezwykła szopa. To też Wasze dzieło?

Same robiłyśmy dosłownie wszystko. Materiał kupiłyśmy w tartaku, były to nieokorowane zżynki. Nie miałyśmy rusztowania. Projekt zrobiłyśmy same, wszystko inne też, tylko uczynny sąsiad pomógł nam położyć blachę na dach szopy. Wszystkie prace tutaj traktujemy jak poligon doświadczalny, realizujemy wszystkie swoje pomysły.

 

Niesamowite wrażenie sprawia także piwnica umieszczona w skarpie. Na pewno nie było łatwo ją wybudować, jak Wy, dwie kobiety, podołałyście temu trudnemu wyzwaniu?

Widziałyśmy gdzieś podobną piwnicę, bardzo nam się spodobała. Wynajęłyśmy koparkę, która podkopała skarpę, a potem same dłubałyśmy dziurę. Trwało to chyba z 3 lata. Od ludzi skupowałyśmy kamień. Cięcie kamieni to jest bardzo ciężka praca. Piwniczka jest zaizolowana. Grzybek na jej szczycie pełni funkcję wentylacyjną, a my mamy miejsce do przechowywania przetworów i warzyw na zimę.

 

Jakie jeszcze prace Pani wykonała?

Dużo jest takich, co zajęły mi czas i energię, ale nie są na wystawę. Ale sprawiają mi frajdę. Choćby obróbka okien, bardzo czasochłonna. W białym cemencie jakimś nożykiem, małą packą musiałam to wszystko wyrzeźbić. Kiedy robiłam koronkę nad drzwiami w płytach z piaskowca, to dłubałam ją bardzo precyzyjnym narzędziem, jakim jest łyżka do opon. Pomalutku, przez całe wakacje. Są to rzeczy, których się nigdzie nie przeniesie. Robię też figurki, płaskorzeźby, a teraz zaczęłam rzeźbić duże postacie. Nigdy tego nie robiłam i nie jestem pewna efektu końcowego.

 

Skąd biorą się pomysły na te niezwykle oryginalne dzieła?

Znam ludzi, którzy mają artystyczną duszę. Czasami znajdę coś i mam pomysł, jak zrobić z tego coś fajnego. Sąsiedzi też mobilizują mnie do wykonywania czegoś, czasami sami coś przynoszą twierdząc, że to mi się przyda do dalszego działania. Zaznaczę, że mam bardzo dobrych sąsiadów.

 

Który rodzaj prac lubi Pani najbardziej?

Najmniej lubię sprzątać i myć garnki. Zdecydowanie lubię rzeźbić, szczególnie w drewnie, najbardziej ludzkie postacie. Mam wyobraźnię przestrzenną,  płaskorzeźba jest trudniejsza. Lubię jeździć rowerem, chodzić po górach. Czasem wsiadamy do samochodu i jedziemy, na przykład dwie wioski dalej i patrzymy, jak ludzie mają na podwórkach. Dzięki temu niekiedy rodzą się fajne pomysły.

 

Wchodzimy do wnętrza domu. I tu też doznaję autentycznego szoku. W każdym miejscu widać oryginalność, pomysłowość i ogrom prac włożonych w urządzenie bajkowego wręcz miejsca do życia.

Trudno opisać to słowami, wykonuję więc zdjęcia, które choć trochę przybliżą Czytelnikom niezwykłość tego domu, podwórka. Pokażą, jakimi artystkami są mieszkanki tego domu. Pani Joanna też ma tu dużo swoich prac. Filcowane obrazy, wyszyte z ogromną starannością krajobrazy to nie jedyne Jej dzieła zdobiące to bajkowe, niepowtarzalne wnętrze, w którym chciałoby się przebywać jak najdłużej.

 

Bardzo dziękuję obu Paniom za serdeczne przyjęcie, poświęcony mi czas, wspaniałą atmosferę podczas rozmowy. Jestem pełna podziwu i szacunku dla gospodyń tego bajkowego i jednocześnie autentycznego miejsca. Życzę zdrowia i nieustającej weny twórczej.

 

Tekst i zdjęcia: Jadwiga Sieniuć

 

Facebook
Twitter
Pinterest
WhatsApp
Email