W Lubomierzu w dzień targowy (takie słyszy się rozmowy…)

targ2

Kiedyś nasze miasteczko słynęło z produkcji przędzy wełnianej. Organizowano tu targi przędzy, a towar ten eksportowano na całą Europę.

Tutaj towar  poddawany był  długotrwałemu i skomplikowanemu cyklowi oczyszczania i obróbki wstępnej, a następnie przędzenia i zwijania nici. Rozskubanie, wyczesywanie i gręplowanie runa odbywało się na wolnym powietrzu przy użyciu szczotek, grzebieni i grępli. Grępla to podwójne zgrzebło z nabitymi w skórę licznymi, żelaznymi haczykami. Następnie odbywało się przędzenie. Używano do tego drewnianych, zwężających się ku górze wrzecion. Tak było aż do  XIX w., kiedy zaczęto używać napędzanych pedałami kołowrotków. Uprzędzoną nić zwijano przy użyciu wijadeł i motowideł. Na pewno nie była to łatwa praca. Przędzę lnianą eksportowano głównie do Hamburga. Głównym miejscem odbywających się targów przędzy był Dom Płócienników, gdzie obecnie swoją siedzibę na Muzeum Kargula i Pawlaka. Lubomierz słynął również z organizowanych tu targów gołębi.

W obecnych czasach każde miasto ma swoje targowisko. Nasze też miało już różne lokalizacje. Handlować można było kiedyś w rynku, potem na placu koło poczty, przy przystanku autobusowym, a obecnie plac targowy znajduje się przy obwodnicy. To właśnie tam w każdy czwartek zjeżdżają się handlowcy z różnych stron i oferują do sprzedaży najrozmaitszy towar. Niektórzy z nich przyjeżdżają tu od wielu lat, twierdzą, że chociaż nie zawsze mają dobry utarg to i tak przyjeżdżać będą, bo polubili to miejsce, które raz w tygodniu tętni życiem. Chętnie odwiedzają je zarówno mieszkańcy miasta, jak i gminy. Wszak kupić można wszystko, a przy okazji potargować się o cenę. Nie bez znaczenia jest fakt, że można tu spotkać znajomych, porozmawiać, ponarzekać, poplotkować. Przechodząc obok różnych stoisk usłyszałam, jak pewna pani często używając niecenzuralnych słów narzekała na swój nowo nabyty telefon komórkowy z dotykowym ekranem, którego nie umie obsługiwać, a syn się z niej naśmiewa z tego powodu i nie chce pomóc. W innym miejscu trwała dyskusja na temat zieleni w naszym rynku. Tu zdania były podzielone. Jedna osoba uważała, że jest ładnie, druga, że wycięto za dużo drzew i teraz ptaki nie mają tam gniazd i nie śpiewają jej pod oknami. Jeszcze inni dyskutowali na temat pandemii. Tę grupę tworzyli tacy, którzy twierdzili, że już się zaszczepili i to na pewno podniosło ich poczucie bezpieczeństwa. Znalazł się wśrod nich jeden sceptyk i uparcie próbował przekonać pozostałych, że szczepienie to „pic na wodę”, że wkrótce będzie kolejna fala pandemii, bo to kara Boża za grzechy ludzi…

Pod rozłożystym drzewem dwie panie półgłosem przekazywały sobie poufne informacje na temat innej kobiety, która ponoć nic innego nie robi, tylko obgaduje innych, a sama nic dobrego w życiu nie zrobiła. Przy stoisku z różnymi roślinkami trwała wymiana doświadczeń, co należy czynić, aby zebrać dobre plony. Pan sprzedający warzywa pocieszał innych, że fasolka szparagowa, która dziś jest po 30 zł, już wkrótce stanieje.

Dużym zainteresowaniem, jak zwykle, cieszyły się stoiska z odzieżą, zwłaszcza używaną.  Jedna z kupujących z radością stwierdziła, że udało się jej kupić dużo ubrań dla syna za niewielkie pieniądze.

Przy różnościach z niemieckich wystawek nie było dużo zainteresowanych. Cyganka sprzedająca firanki zaczepiała każdego przechodzącego wołając na swoje stoisko. To powodowało, że raczej większość ludzi omijała ją szerokim łukiem. Plac targowy każdy opuszczał z jakimiś zakupami. Znajoma stwierdziła, że ma udane zakupy, bo kalafior kosztował 5 zł, ogórki gruntowe były po 4 zł, kupiła też koper i czosnek i teraz idzie robić małosolne.

Targ powoli się kończył. Niektórzy sprzedający zapraszali za tydzień i obiecali przywieźć rzeczy, których dziś już zabrakło oraz takie, o które pytali kupujący.

Za tydzień znów tu będzie gwarno, kolorowo i targowo.

 

targ4

Zdjęcie 1 z 8

 

 

Tekst i zdjęcia: JAGA

Facebook
Twitter
Pinterest
WhatsApp
Email