Z CYKLU: NA SZLAKU FILMOWYCH MIEJSC LUBOMIERZA (CZĘŚĆ II)

tu Witia konia ujeżdżał

Kargul i Pawlak na filmowym planie

Od powstania filmu „Krzyż Walecznych” minęło 9 lat. I znów do miasteczka przyjechali nie byle jacy goście. Sensacja! Znowu tu nagrywają kolejny film! Wreszcie coś się zaczęło się dziać, a ludzie tłumnie podążali do miejsc, gdzie reżyser SYLWESTER CHĘCIŃSKI pracował nad realizacją komedii „Sami Swoi”. Gratką nie byle jaką była możliwość zagrania w filmie, bowiem reżyser potrzebował statystów. Chętnych nie brakowało. Każdy marzył, by zobaczyć siebie na dużym ekranie, a przy okazji zgarnąć też jakąś „kasiorę”. Potrzebne też były różne rekwizyty. Pamiętam, jak mój dziadek Albin Czekurlan  (ojciec mojej Mamy)  zarządził gruntowne przeszukanie strychu i zaniósł na plan filmowy cały worek najróżniejszych rzeczy, które potem zdobiły plan filmowy, a przede wszystkim potrzebne były do nakręcenia zdjęć z targu. Do tej akcji włączyło się wielu ówczesnych mieszkańców naszego miasteczka. Filmowcy potrzebowali także koni i… kota. Tych zwierząt użyczyli im Państwo Zuzanna i Władysław Kawzowiczowie. Kotu zostało przypisane łódzkie pochodzenie, a przecież on nasz, swojski, lubomierski. „Kot nie był tresowany, ale po „Samych Swoich” przez trzy miesiące robił za gwiazdę w Wytwórni Filmów we Wrocławiu. Do domu wróciła taka tłusta, że aż strach” – wspominał WŁADYSŁAW KAWZOWICZ, a pani ZUZANNA  dodawała:

– Nie statystowałam w filmie, ale musiałam doglądać zwierzyny filmowej i doprowadzać na plan dwa konie. I pilnować, żeby rżały. Kiedy trzeba. Codziennie tam chodziłam. Ale to było bardzo ciekawe i opłacalne. Sama kotka wtedy zarobiła więcej, niż mąż przez miesiąc, a pracował ciężko, bo był drwalem. Ona dostała równo 700 zł!

A my mogliśmy z bliska obserwować aktorów: WACŁAWA KOWALSKIEGO jako Kazimierza Pawlaka, WŁADYSŁAWA HAŃCZĘ grającego Władysława Kargula, ILONĘ KUŚMIERSKĄ – filmową Jadźkę, JERZEGO JANECZKĘ – Witia, MARIĘ ZBYSZEWSKĄ, HALINĘ BUYNO  – żony zwaśnionych sąsiadów, ELIASZA KUZIEMSKIEGO, WITOLDA PYRKOSZA – jako szofera, JERZEGO TURKA – Milicjanta. Pamiętam, że filmowy Pawlak był tu ulubioną postacią, zawsze uśmiechnięty, chętnie rozmawiał z ludźmi, a dzieci obdarowywał cukierkami. Natomiast bały się one poważnego i milczącego na ogół filmowego Kargula. W bardzo przystojnym, kulturalnym i sympatycznym Sylwestrze Chęcińskim po kryjomu podkochiwało się wówczas wiele lubomierskich panien (nie tylko). Państwo KAWZOWICZOWIE wspominali również wizyty w ich domu reżysera CHĘCIŃSKIEGO i WŁADYSŁAWA KOWALSKIEGO. Mówili, że wiele osób z ekipy filmowej zachodziło do innego domu, bo tam mieszkała dziewczyna, co nie darowała żadnemu aktorowi. Mało który się wywinął. A, że tu kręcili osiem filmów, więc się nie nudziła. Jej sąsiedzi również. Ale nikt jej tego nie wytykał, bo taka po prostu była. Lubiła aktorów, operatorów i żyła filmem i z filmowcami…

Najwięcej lubomierzan grało w scenie targu. Tam też jest moment, kiedy mój, wspomniany już wcześniej dziadek Albin, nosi na plecach obraz św. Antoniego i mówi w stronę kamery: „św. Józef, św. Antoni”. Ta chwila stała się dla Lubomierza historyczna. Kiedy w 1992 roku powstała gazeta „Sami Swoi” ja osobiście ten obraz powiesiłam na ścianie w zajmowanym przez redakcję gazety pomieszczeniu. I to była wiekopomna chwila, bo taki właśnie początek miało Muzeum Kargula i Pawlaka. Od tego wszystko się zaczęło, ale o historii naszego muzeum napiszę innym razem. Wróćmy jednak do czasu kręcenia filmu. Kiedy nagrywana była nocna scena, jak Pawlak szukał lekarza do rodzącej żony, to w miasteczku chyba nikt nie spał. Wszyscy musieli zobaczyć, jak przebiega praca filmowców. Skutek licznej obecności gapiów był taki, że kilkanaście razy trzeba było powtarzać ujęcia, bo ludzie emocjonalnie przeżywali to, co obserwowali.

Kiedy w okolicy dzisiejszego budynku poczty nagrywana była scena, jak ciężarówka wioząca rodzinę Pawlaków napotyka na swojej drodze leżącą pierzynę (z prawdziwym puchem) i przejeżdża ją, to potem przez 2 tygodnie po mieście fruwało pierze, bo i to ujęcie powtarzane było kila razy.

SYLWESTER CHĘCIŃSKI powiedział nam, że gwarę Pawlaka wymyślił sam odtwórca jego roli – WACŁAW KOWALSKI,  a niektóre sceny powstały na żywo, w trakcie pracy nad filmem.

A sam Wacław Kowalski tak wspominał swoją pracę w tym filmie:

„Współpraca ze scenarzystą, reżyserem, z kolegami i całą ekipą była wspaniała. Pochodzę z kresów, z Janowa Podlaskiego, znam od dzieciństwa te okolice, wsie nad brzegami Bugu. Gram w filmie Kazimierza, a mam przyjaciela o tym imieniu, którego odwiedzam w tamtych stronach. Jego gesty, sposób mówienia, a nawet patrzenia pomogły mi stworzyć postać Pawlaka: energicznego osadnika, z poczuciem humoru i swoistym poczuciem godności. Moje rady czy pomysły dotyczyły więc przed wszystkim codziennego języka, sposobu zachowania się, reagowania. Proponowałem też pewne zmiany. Zgodne ze scenariuszem bohaterowie mieli jeść mamałygę, znaną potrawę z mąki kukurydzianej. Jadano ją rzeczywiście, ale na Podolu, zaś u nas na Podlasiu popularna była dynia z zacierkami. I takim sposobem dynia znalazła się w „Samych Swoich”. Pomysłów było z resztą aż za wiele. Starczyłoby na dwa filmy. Wszędzie, gdzie kręciliśmy zdjęcia, znajdowali się chętni, którzy podpowiadali nam powiedzenia „które będą śmieszne”.  Unikaliśmy jednak dowcipu dla samego dowcipu. Komizm tego filmu opiera się bowiem przede wszystkim na kontraście starego sposobu myślenia i starych przyzwyczajeń – z nowymi warunkami życia. Postać Pawlaka mnie nie śmieszyła. Trudna podróż na Ziemie Zachodnie, rodząca żona, a we wsi dwie chałupy, dwie stodoły, gnojówka po środku, zaminowane pola. Przez okres zdjęć nie wychodziłem z roli Pawlaka, stąd też masę utrapień miała ze mną prawdziwa żona i dwaj synowie. Na szczęście zdjęcia się skończyły i do „ Samych Swoich” powróciło normalne szare życie. Cieszę się oczywiście,  że znalazłem dużo pochwał pod swoim adresem. Jestem krytykom wdzięczny, szczególnie za to, że dostrzegli moje możliwości komediowe. Po raz pierwszy w życiu mogłem bowiem zagrać rolę pozytywnego bohatera – polskiego porywczego chłopa – w konwencji komediowej. W poprzednich kilkunastu filmach grałem cwaniaków lub rolę raczej tragiczne. „Trudna Miłość”, „Spotkanie z diabłem”, „Ziemia”, Spotkanie ze szpiegiem”, „Gdzie jest generał”, „Dwaj panowie N”, „Naganiacz”, „Dom i Gabriel””.

Scenariusz do filmu „Sami Swoi”, „Nie ma mocnych” i „Kochaj albo rzuć” napisał ANDRZEJ MULARCZYK, który powiedział nam, że zapisywał prawdziwe historie z życia, a bohaterem jego „literatury faktu” był stryj Jan Mularczyk protoplasta Pawlaka z „Samych Swoich”. To on był repatriowany spod Trembowli, ze wsi Boryczówka i przywieziony z transportem do wsi pod Ścinawą. Jako sołtys ze wsi zza Buga odjeżdżał ostatni, bo załatwienie wszystkich administracyjnych spraw należało do niego. Jechał wagonami 40 dni, nie wiedząc, gdzie są jego pozostali sąsiedzi. Objeździł okolice Legnicy i Jeleniej Góry i byłby jeździł tak dalej. Gdyby nie bunt maszynisty. Dokładnie tak, jak w  filmie, pociąg stanął, bo maszynista zażądał konwi bimbru. Szantażował, że inaczej nie pojedzie. „Nie ma bimbru nie ma jazdy!” potrzebny bimber zbierano po wszystkich wagonach, a stryj korzystając z przerwy w podróży rozglądał się po okolicy. Zobaczył łany zbóż i stado krów, a w nim jedną charakterystyczną ze złamanym rogiem. Była to… krowa sąsiadów, z którymi stryj Jan nigdy nie żył w zupełniej zgodzie. Wtedy krzyknął „Odczepiamy!” i został pod Ścinawą we wsi Tymowa. ANDRZEJ MULARCZYK często przebywał w tej wsi, zapisywał wszystkie opowieści stryja, który niezwykle barwnie opowiadał i z tych relacji powstały wątki późniejszych powieści i scenariuszy. A incydent z krową, bimbrem i zbuntowanym maszynistą na filmowej taśmie utrwalił reżyser.

Premiera „Samych Swoich” odbyła się w nieistniejącym już kinie „Raj” 16 września 1967 roku. Potem było spotkanie z Panem Sylwestrem Chęcińskim, który jeszcze bardziej rozkochał w sobie żeńską część licznie zgromadzonej widowni…

25 lat później…

15 września 1992 roku w Lubomierzu odbyło się wielkie święto, przygotowania do niego były bardzo pracochłonne. Na scenie Sali teatralnej pojawił się prawdziwy drewniany płot zajmując całą jej szerokość. Wisiały na nim koszule, gliniane dzbanki, sierp. O płot została oparta kosa i prawdziwy cep. Nad tym widniał ogromny napis: „Mamy już 25 lat, „Sami Swoi”. Przed płotem na środku sceny był stolik i dwa krzesła. Po całej scenie porozrzucane były prawdziwe granaty. Punktualnie o godzinie 17 do Sali wszedł Pan Sylwester Chęciński. Spotkanie prowadził Pan Olgierd Poniźnik, a gościa przywitali przebrani za Kargula i Pawlaka moi uczniowie – Tomek Radyno i Rafał Dalecki, którzy posługując się dialogami z filmu wręczyli gościowi kwiaty. Przez kolejne 25 minut na wideo oglądać było można wybrane sceny z filmu. Potem głos zabrał znakomity gość, który wspominał trudy przy kręceniu filmu, wydarzenia, których nie można było obejrzeć na ekranie i dużo podobnych ciekawostek. Następnie odpowiadał na pytania zebranych. Pan Sylwester wyznał, że po przyjeździe tutaj był mocno zdziwiony brakiem pięknych zabytkowych kamieniczek. W spotkaniu uczestniczyli także statyści – Pani Karolina Łada i Pan Tadeusz Hull.

30 lat później…

25 kwietnia 1997 roku we Wrocławskim Kinie Śląsk odbyła się prezentacja filmu „Sami Swoi” z udziałem Sylwestra Chęcińskiego.

Nasza delegacja też tam była wręczyliśmy reżyserowi Filmowy Dowód Osobisty Rzeczypospolitej Lubomierskiej z dożywotnim zameldowaniem w miasteczku Karguli i Pawlaków oraz olbrzymi sierp tatowy z dedykacją „Niech on Tobie na wrocławskiej emigracji Lubomierz przypomina”.

A potem szarpnęło, gwizdnęło i się potoczyło…

Dzięki temu filmowi i niestrudzonym, wieloletnim działaniom grupy ludzi Lubomierz został stolicą polskiej komedii i miasteczkiem samych swoich licznie odwiedzanym przez turystów.

dziadek-Albin-Czekurlan

Zdjęcie 2 z 14

Tekst i współczesne zdjęcia: Jadwiga Sieniuć

Facebook
Twitter
Pinterest
WhatsApp
Email